To, co było nieuniknione - Rozdział 10


    Następnego dnia Jeremy i Aelita zajmowali się na każdej przerwie, również tej obiadowej, dyskutowaniem na temat wyprawy do Korzenia i wszystkich możliwości jej niepowodzenia. Byli tym tak zajęci, że nie zauważyli nawet kiedy nastała noc, i kiedy znaleźli się wraz z Ulrichem w starej fabryce przy superkomputerze.
-Gotowy na wyprawę? - zapytał Ulricha Jeremy.
-Tak. Miejmy to już za sobą - odpowiedział szatyn.
-W takim razie idź do skanera, wyślę Cię do Blanka.
-Dobra - to mówiąc, Stern wszedł do windy, a gdy zamknęły się za nim drzwi i winda zjechała na dół, para Einsteinów wymieniła znaczące spojrzenia.
-Oby się udało - szepnęła Aelita.



Misja ratunkowa trwała już od ponad godziny. Ulrich krążył po Blanku na swoim motorze, próbując odnaleźć właściwą drogę, która mogłaby go przybliżyć do odnalezienia przyjaciela. Z kolei Jeremy starał się wyznaczyć trasę dla samuraja, ale napotkał jednak znaczący problem, gdyż nie wziął poprawki na to, że kiedy Odd wpadł do Korzenia, ściany Blanka były inaczej ułożone, niż miało to miejsce obecnie. Einstein bezustannie próbował znaleźć rozwiązanie tego problemu, ale jego działania nie przynosiły pożądanych efektów.  
-Potrzebujemy jakiegoś cudu, żeby tam się dostać! - krzyknął w końcu sfrustrowany, uderzając pięścią w klawiaturę superkomputera. I nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, aktualna mapa Blanka dopasowała się do zapisanej trasy Odda.
-Chyba się udało, Jeremy - pisnęła Aelita.
-Nie mów hop, póki nie skoczysz, jak to mówią - mruknął Belpois.
-Einstein, nie marudź - powiedział Ulrich, stając w miejscu, w którym jeszcze chwilę temu była ściana i wpatrując się w ciemny korytarz przed nim. - Lepiej mi powiedz, czy mam tam wjechać, czy nie. Nie będę tu stał jak kołek.
-Poczekaj Ulrich. Sprawdzę jeszcze tylko kilka parametrów... - to mówiąc, okularnik zaczął pośpiesznie klikać w różne ikony na ekranie komputera, sprawdzając, czy pomyślne ułożenie trasy nie jest przypadkiem pułapką Xany.
-Dobra, czekam - samuraj westchnął, po czym oparł się całym ciężarem ciała na kierownicy swojego motoru.
-Okej, już, już. Możesz już jechać. Tylko uważaj na siebie - zakomunikował Belpois, gdy superskan, ani żaden z innych programów śledzących poczynania Xany nie wykrył niebezpieczeństwa.
-Postaram się, Jeremy. To do usłyszenia - po tych słowach kontakt z Ulrichem zerwał się i zastąpiło go znane już wcześniej Einsteinom trzeszczenie, takie samo, jakie pojawiło się, gdy Odd zniknął.
-Żeby tylko się udało… - pomyślała Hopper, wbijając wzrok w holomapę.



Ulrich ruszył korytarzem przed siebie, mając się na baczności. Kiedy dotarł do skraju drugi, spojrzał w dół i nie widząc innego wyjścia wyskoczył ze skarpy, rozpędzając wcześniej swój pojazd do maksymalnej prędkości. Gdy oddalił się znacznie od ściany Blanka, zaczął ostrożnie opuszczać motor w dół, wykonując w locie spiralę, żeby złagodzić opadanie i w razie kontaktu z ziemią nie musieć gwałtownie hamować lub nie rozbić się o jakąś niezidentyfikowaną przeszkodę. Kiedy dotarł na samo dno otaczającej go przestrzeni, z zaskoczeniem stwierdził, że było tam wyjątkowo ciemno. Nie zwlekając zbytnio, ruszył przed siebie w poszukiwaniu przyjaciela.
-Odd! Odd! Jesteś tu?! Odd! - krzyczał. Niestety jego nawoływania pozostawały bez odpowiedzi. Kiedy już miał zmieniać kierunek jazdy, nagle usłyszał stłumiony głos Della Robbi:
-Tu jestem!
-Już do ciebie jadę! - odpowiedział pośpiesznie samuraj, po czym znacząco przyspieszył, by jak najszybciej znaleźć znajomego. Ku jego zaskoczeniu, dość szybko go odnalazł, siedzącego po turecku, na nieznacznym wyniesieniu terenu.
-Nareszcie! - krzyknął uradowany koci wojownik. - Myślałem, że już o mnie zapomnieliście!
-O tobie? To byłoby trudne - zaśmiał się Stern.
-No wiem, wiem, głupio myślałem, nie? Ja wiem, że jestem zbyt wspaniały na to…
-I jaki skromny przy tym… - mruknął pod nosem Ulrich.
-No to mój królewiczu, mój wybawco, zabieraj mnie stąd! - po tych słowach Odd wskoczył na tylne siedzenie motora. - Ileż można tu siedzieć? Zgłodniałem od tego!
-A ty jak zawsze tylko o jedzeniu…
-A coś ty myślał? Muszę mieć siłę, żeby być tak wspaniałym wojownikiem, jakim jestem - powiedział dumnie Della Robbia.
-Skromność... Skromność przede wszystkim… - westchnął Ulrich, po czym ruszył w kierunku, z którego wcześniej przyjechał. Droga minęła szybko i do tego bez większych problemów. Już po niecałym kwadransie Ulrich i Odd znaleźli się w dobrze sobie znanym Blanku, z którego mieli już prostą drogę do Lyoko i na Ziemię.



Aelita i Jeremy odetchnęli z ulgą, gdy ich przyjaciele pojawili się w pomieszczeniu z superkomputerem. Einstein przez dłuższą chwilę nie mógł wyjść z szoku, gdy uświadomił sobie, że akcja ratunkowa zakończyła się stuprocentowym powodzeniem. Wojownicy z wielkimi uśmiechami na twarzach pozbierali swoje rzeczy i skierowali swoje kroki do windy, żeby wrócić do internatu i udać się na zasłużony odpoczynek.
-No to w takim razie mogę zabierać się za program kasujący Xanę - stwierdził Belpois, gdy przechodzili przez most wiodący do fabryki.
-Już? Teraz? - dziwiła się Aelita.
-Tak. Nie ma chwili do stracenia. Im szybciej go napiszę, tym szybciej wyłączymy superkomputer i będziemy mogli żyć jak normalni ludzie.
-Coś mnie ominęło? - dopytywał Odd, który odniósł nagle wrażenie, że musiało go nie być na Ziemi znacznie dłużej niż myślał. A do tego na potwierdzenie tych domysłów, jego żołądek głośno zaczął się domagać jedzenia.
-Całkiem sporo - odpowiedział Ulrich, klepiąc przyjaciela po ramieniu. - Między innymi to, że jestem z Sissi.
-Że ty co?! - na twarzy Włocha malowało się wielkie zdziwienie.
-Zmusiła mnie, więc nie miałem wyjścia - westchnął Niemiec.
-No to się jej pozbądź - odparł niemal machinalnie Della Robbia.
-Łatwo ci powiedzieć… Ona mnie szantażuje… ZNOWU.
-Nie łam się, Ulrich, jakoś to ogarniemy - Aelita pocieszająco uśmiechnęła się do nastolatka.
-Mam nadzieję - westchnął szatyn. - Nie chcę się z nią użerać…
-Dobra, ludzie! Zmieńmy temat! Za ile śniadanie?!
-Odd, jest dopiero czwarta rano - odpowiedział mu Jeremy.
-Która?! Przecież ja nie wytrzymam do siódmej! - Della Robbia omal się nie popłakał, na wieść ile jeszcze czasu będzie musiał czekać, żeby coś zjeść.
-Spokojnie, Żarłoku, załatwiłem ci kolację do pokoju, bo powiedziałem Sissi, że wracasz dzisiaj…
-Kocham cię Ulrich! - wykrzyknął Odd. - Znaczy tak jak przyjaciela… - dodał pośpiesznie, widząc mordercze spojrzenie Sterna. - A skąd wracam? Muszę to wiedzieć, żeby nie namieszać w naszej tajemnicy…
-Od chorej babci - powiedzieli równo Einsteinowie, po czym zaróżowili się jak buraczki, gdy uświadomili sobie, że byli tacy jednomyślni, żeby powiedzieć to samo w tym samym czasie.
-No cóż, to nie najlepsza ściema - zaczął Włoch z lekko wyczuwalną dezaprobatą. - Myślałem, że przynajmniej im powiecie, że pojechałem na spóźnione wakacje z rodzicami… Na przykład na Majorkę…
-Chciałbyś - mruknął Belpois. - Wymówka “na chorą babcię” brzmi bardziej wiarygodnie, niż jakieś wakacje.
-I tak mogłeś wymyślić coś innego - bąknął Odd. W dalszej drodze do internatu grupka przyjaciół musiała zachować ciszę, żeby nie zwrócić na siebie uwagi, i żeby móc spokojnie wkraść się do swoich pokoi.