Tam, gdzie nie ma nocy - Rozdział 55

    Yumi niepewnie weszła do kuchni, gdzie przy stole siedział jej ojciec. Zaraz za nią w pomieszczeniu pojawiła się także jej matka. Kiedy obie usiadły, zapadała między nimi niezręczna cisza.
-A gdzie Hiroki? - nastolatka przerwała trwającą ciszę.
-Jeszcze u Milly  – odpowiedziała pani Ishiyama. - Nie przejmuj się, z Hirokim porozmawiamy później – dodała szybko.
-To o czym chcieliście porozmawiać?
-Mamy z ojcem dla ciebie wiadomość. Czy dobrą, czy złą, to już zależy od tego jak na to popatrzysz.
-No to mówcie.
-Wracamy do Japonii – powiedział bez ogródek Takeo.
-Co?
-To co słyszałaś.
-Ale jak to? Przecież jestem w ostatniej klasie. Na wiosnę piszę egzaminy końcowe. Nie może tak być! - frustracja w młodej Japonce narastała z każdym wypowiedzianym przez nią słowem.
-Uspokój się – matka oparła rękę na ramieniu córki. - Dlatego właśnie mówimy ci to teraz.
-Wyjeżdżamy w lipcu. Wtedy kończy mi się umowa. Szef zaproponował mi pracę w japońskim oddziale jego firmy, który ma się otworzyć latem – mówił ojciec dziewczyny.
-Będziesz miała czas na dokończenie szkoły, zdanie egzaminów i pożegnanie się z przyjaciółmi – dodała matka Yumi.
-A gdzie się przeprowadzamy? - dopytywała nastolatka.
-Do Kyoto. Mój szef zapewni nam tam mieszkanie. Później może kupimy coś własnego – odpowiedział mężczyzna.
-Nie może tak być! - krzyknęła w końcu Yumi. - Ja mam tu moje życie. Moich przyjaciół. Chciałam studiować w Paryżu. Znaleźć tu pracę. Mieszkać. A wy tak po prostu mi to zabieracie. To nie fair.
-Nie cieszysz się, że wracasz do ojczyzny? Że będziesz mogła używać na co dzień swojego języka? - dziwiła się kobieta.
-Nie. Nie cieszę się. To psuje wszystkie moje życiowe plany – odparła sucho czarnowłosa.
-A powinnaś się cieszyć. Masz okazję wrócić w rodzinne strony… - zaczął wywód Takeo.
-Tato! To są moje rodzinne strony – dziewczyna machnęła energicznie ręką, wskazując przestrzeń, która ją otaczała.
-Rodzinne strony to są tam gdzie jest rodzina, a nie przyjaciele – sprostował Japończyk.
-Mam inne zdanie na ten temat. Rodzinne strony są tam gdzie czujemy się jak w domu! Rodzina w Japonii mnie nie obchodzi. Żyję tu, a nie tam.
-Młoda damo! Nie szanujesz wartości, które ci wpajaliśmy z matką od małego. Najważniejsza jest rodzina. Dopóki nie wyjdziesz za mąż musisz być posłuszna mojej woli. Zatem, gdy nadejdzie czas, spakujesz swoje rzeczy i posłusznie wrócisz z nami do Japonii, a teraz grzecznie odmaszerujesz do swojego pokoju. Rozmowa skończona.
-Tak, tato – Yumi westchnęła głośno i nie chcąc wywoływać awantury, poszła do swojego pokoju, trzaskając przy tym ostentacyjnie drzwiami.
-Mogło pójść gorzej – mruknęła pani Ishiyama.



Ulrich i Odd siedzieli właśnie w swoim pokoju, słuchając cichej muzyki puszczonej z odtwarzacza. Włoch bawił się ze swoim psem, rzucając mu piłkę, natomiast Niemiec przeglądał książkę o sztukach walki. W końcu Della Robbia postanowił się odezwać:
-Tak sobie myślę… - zaczął.
-To nie myśl za dużo. Myślenie ci szkodzi.  Co jeśli przez przypadek mózg ci wybuchnie? - zaśmiał się Stern.
-Ej. Jesteś nie miły.
-No i co mi zrobisz?
-Nic, ale myślałem, że skoro jesteśmy kumplami to możemy sobie darować pewne uszczypliwe komentarze.
-Jasne, że możemy – zgodził się szatyn. - Pod warunkiem, że to ty zaczniesz.
-Co?
-Pstro.  To ty się ze mnie cały czas nabijasz.
-Nieprawda.
-Prawda.
-Dobra niech ci będzie. Zróbmy rozejm na kilka dni, bo nie o tym chciałem rozmawiać – Odd nagle spoważniał.
-Tak, a o czym?
-O Yumi.
-O Yumi?
-No. Widziałem was dzisiaj na naszym seansie. Ciągnie was do siebie.
-Nabijasz się teraz ze mnie?
-Nie, jak nigdy jestem poważny – fioletowowłosy wyciągnął rękę przed siebie w geście przysięgi.
-Jakoś trudno mi w to uwierzyć…
-To uwierz. Widziałem jak się Yumi dzisiaj na ciebie patrzyła. Była bardziej zainteresowana tobą, niż filmem.
-Pewnie, a ja jestem święty Mikołaj.
-Okej. Od dzisiaj zamiast Ulrichu będę do Ciebie mówił Mikołaju.
-Odd…
-Dobrze, Mikołaju, wracając do tematu…
-Odd!
-Mikołaju, daj mi dojść do słowa.
-Odd!!!
-Dobra, dobra. W każdym razie może byś ją zaprosił na randkę? Albo jakieś kwiatki jej dał?
-Po co?
-Wiesz, Ulrich, w sprawach sercowych jesteś strasznie ułomny.
-Dzięki, tego mi było trzeba, wsparcia od przyjaciela – powiedział z sarkazmem Stern, przewracając oczami.
-Słuchaj. Pasujecie do siebie. Poproś ją o randkę, zanim zrobi to ktoś inny.
-Pomyślę o tym.
-Nie chcę znowu słyszeć „pomyślę o tym”, tylko chce tutaj deklarację – zażądał Della Robbia.
-Ok, niech ci będzie. Zapytam ją – mruknął Niemiec pod nosem.
-Co? Bo nie usłyszałem? - drażnił się Włoch.
-Umówię się z nią! - krzyknął trochę głośniej niż zamierzał szatyn.
-Z kim się umówisz, Stern? - do pokoju nastolatków nagle wparował Jim, który akurat sprawdzał piętro i usłyszał głośne krzyki.
-Z nikim, Jim. Tak się przekomarzamy – odpowiedział z zakłopotaniem Ulrich.
-Ach, ta dzisiejsza młodzież – westchnął wuefista. - Nie wnikam już w waszą rozmowę, ale proszę o zachowanie CISZY! Zrozumiano?!
-Tak, Jim – skinęli równocześnie przyjaciele.
-Jeśli jeszcze raz was usłyszę, będziecie dzisiaj w nocy myć szczoteczką do zębów cały korytarz na tym piętrze – zagroził nauczyciel.
-Jim, takie kary brzmią jak ze średniowiecza – stwierdził Włoch z wyszczerzonymi zębami.
-A ty, Della Robbia się nie wymądrzaj. Za moich czasów były nawet gorsze kary, ale wolałbym o tym nie mówić…
-Tak, tak, wiemy – burknął Niemiec.
-No dobra, dzieciaki. Idźcie już spać. I macie być cicho – to mówiąc, mężczyzna posłał im wymowne spojrzenie i zamknął za sobą drzwi. Znajomi poczekali aż kroki na korytarzu ucichną, po czym wpadli w niemal histeryczny śmiech.
-Było blisko – chichotał Ulrich.
-Ta, już sobie wyobrażam jakbyś robił przed Jimem wyznanie miłości do Yumi! Mógłbym to nagrywać! - śmiał się Odd.
-Ej, dobra, bądźmy cicho, bo nam się oberwie – powiedział poważnym tonem Niemiec. Nie miał ochoty na kolejną konfrontację z nauczycielem tej nocy. Jim często się tylko odgrażał karami, ale każdy uczeń w internacie wiedział, że nie należy przekraczać pewnej granicy, żeby nie wyprowadzić go zbytnio z równowagi.



Sceaux pogrążone było we śnie. Księżyc w pełni górował nad zabudowaniami. Zegar wskazywał właśnie kwadrans po drugiej, gdy w jednym z pokoi w internacie dało się słyszeć pikanie. Jeremy zerwał się z łóżka jak oparzony. Dla niego było jasne, co ten dźwięk oznaczał. Xana atakuje.