Tam, gdzie nie ma nocy - Rozdział 32

      Nastał nowy dzień. Słońce leniwie wychylało się zza horyzontu. Aelita odwróciła się na prawy bok. Zbliżała się godzina szósta. Nagle dało się słyszeć okropnie głośny alarm. Dobiegał z laptopa Jeremiego, którego dzień wcześniej chłopak zapomniał wziąć ze sobą do pokoju, przez co urządzenie leżało teraz na biurku w pokoju Hopperówny.
-Xana... - mruknęła jeszcze zaspana dziewczyna. Od razu chwyciła za telefon i wybrała numer do Jeremiego.
-Atak Xany! Wstawaj! - krzyknęła szybko do słuchawki. - Zadzwoń do Ulricha. Ja się ubiorę i spotkamy się na klatce schodowej, na parterze.
-Dobra - odparł cicho blondyn i rozłączył się.



Nie minęło piętnaście minut, a wszyscy byli już w fabryce. Jeremy zasiadł przy superkomputerze. Aelita i Ulrich zjechali piętro niżej i weszli do skanerów.
-Transfer Aelity. Transfer Ulricha. Skan Aelity. Skan Ulricha. Wirtualizacja! - Belpois powiedział formułkę. Po chwili Wojownicy Lyoko byli już na lodowcu.
-O, widzę piękny komitet powitalny - stwierdził Stern na widok dwóch krabów i pięciu karaluchów.
-Ulrich, tylko pamiętaj, że nie ma wsparcia i jesteś skazany na siebie - przypomniał komputerowiec.
-O mnie się nie martw, Jeremy - opowiedział szatyn.
-Nie martwię się  - bąknął blondyn. - Tylko ci zaznaczam, żebyś był nadzwyczaj ostrożny, ponieważ jesteśmy skazani sami na siebie.
-Pamiętam o tym - to mówiąc, samuraj rozpoczął atak. W mgnieniu oka pokonał trzy karaluchy. Dwa pozostałe nagle zniknęły z jego pola widzenia, by niebawem zaatakować go od tyłu, przez co Ulrich stracił połowę punktów.
-Mówiłem ci, żebyś uważał! - wrzasnął najgłośniej jak tylko umiał Belpois.
-Nie dramatyzuj, jest jeszcze dobrze - odparł Stern. - Aelita, schowaj się gdzieś i pomyśl jak szybko dostać się do wieży.
-Jasne - przytaknęła elfka, po czym zniknęła za wielką bryłą lodu.
Ulrich natomiast szybko pokonał kolejne dwa karaluchy, odbijając mieczem ich laserowe ataki, które wracały do nich, trafiając w sam środek znaku Xany. Samuraj od razu podbiegł do kraba, krzycząc:
-Uderzenie! - po czym zaatakował. Niestety chybił. Ponowił próbę jeszcze raz. Udało mu się pozbawić kraba połowy punktów życia. Ostatecznie powalił stwora, odcinając mu dwie koniczyny i spychając do Cyfrowego Morza. Drugiego kraba pokonał znacznie szybciej, ponieważ wskoczył na niego i celnie wbił swój miecz, pozbawiając potwora życia. Odpoczynek od potworów Xany nie trwał jednak długo, ponieważ zaraz po zniknięciu kraba pojawiły się karaluchy i bloki.
-Jeremy, chyba mamy problem - stwierdziła Aelita. - Z tyloma potworami sobie nie damy rady.
-Co ja ci poradzę? - burknął niezadowolony z rozwoju sytuacji blondyn.
-Może wezwiesz wsparcie? - zasugerował Stern, przygotowując się do ataku na dwa karaluchy.
-Niby kogo? William ma pecha do Xany, a Yumi pewnie nie zgodzi się przyjść bez niego.
-To zadzwoń do niej i się po prostu zapytaj, jeśli nie spróbujesz to się nie dowiesz - powiedziała różowowłosa.
-Może i tak, ale nadal nie uważam, żeby William w Lyoko był dobrym pomysłem.
-Einstein, po prostu powiedz Yumi jak się sprawy mają i co w danych kwestiach uważasz i tyle - wtrącił szatyn.
-Dobra, to dzwonię - mruknął komputerowiec i zaczął szukać na liście kontaktów nazwiska Japonki.



Yumi spacerowała w tym czasie w parku razem ze swoim chłopakiem. William poprosił ją rano o rozmowę. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, trochę o szkole, wspólnej przeszłości, nie ominęli też tematu Lyoko.
-Zamierzasz się jakoś dogadać ze swoją paczką, czy odpuszczasz temat Wojowników Lyoko? - spytał William.
-Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym - Yumi za wszelką cenę chciała zejść z trudnego dla niej tematu.
-A co z Ulrichem? - dopytywał Dunbar.
-A co ma z nim być? - zdziwiła się Ishiyama.
-Będziesz szukała z nim kontaktu?
-Jeśli przestanie się dąsać, to chyba nic nie stoi na przeszkodzie naszej przyjaźni.
-Rozumiem, że chcesz się z nim przyjaźnić...
-Tak, William, znamy się już tyle lat. Zawsze mogliśmy na sobie polegać i myślę, że przez to, że chodzę teraz z tobą to się nie zmieni, a przynajmniej nie powinno.
Nagle telefon dziewczyny zaczął wibrować.
-Tak słucham? - czarnowłosa szybko odebrała.



Pogoda na Sycylii zdecydowanie dopisywała. Było ciepło, chociaż nie upalnie i przez większość tygodnia taka aura miała się utrzymać. Odd po bardzo sytym pierwszym i drugim śniadaniu, postanowił wyjść na spacer z Kiwim, którego od momentu przyjazdu w rodzinne strony Della Robbii, roznosiła energia.
-No chodź piesku - zawołał zwierzaka Włoch. Wyszli razem przed dom, gdzie główną ich zabawą było aportowanie lub ewentualne przeciąganie patyka, gdy Kiwi nie chciał oddać swojej zdobyczy. Wreszcie, kiedy i pies i jego właściciel wybiegali się, oboje zgodnie położyli się na trawie w cieniu drzew na krótką drzemkę przedobiednią.
-Odd, obiad! - nastolatek od razu poderwał się, słysząc wołanie swojej babci. Co sił w nogach popędził do domu, gdzie na stole już stały pyszności. Włoch usiadł na krześle przy stole i zaczął nakładać sobie wszystkie sałatki i dania wystawione przed nim, tak że niemal od razu cały talerz zajęła góra jedzenia. Chłopak lekko się zmieszał, gdy do jadalni weszli jego rodzice, a jego matka posłała mu pytające spojrzenie, spoglądając wcześniej na jego talerz.
-Ja... - już chciał się tłumaczyć, gdy matka weszła mu w słowo:
-Spokojnie, kochanie. Jedz na zdrowie. W twoim wieku potrzeba dużo jeść, żeby móc rosnąć.
-Tylko się nie utucz jak świnka. Chrum chrum - zaśmiał się ojciec chłopaka, łapiąc się za nos i udając prosiaka.
-Bardzo śmieszne, tato - powiedział z sarkazmem Odd.